Środa, 24 kwiecień 2024
„Rzeczpospolita” w dodatku „Rzecz o prawie” zamieszcza obszerny tekst: „Czy na ustawę frankową rzeczywiście jest za późno?”. Przerzucenie całości problemu na sądy oznacza, że uporamy się z nim może dopiero w ciągu kilkunastu lat. Nie napawa to nikogo optymizmem. Wiele miejsca w przestrzeni medialnej poświęca się ostatnio kwestii ustawowego uregulowania kredytów frankowych. Są opinie, że nie ma możliwości zajęcia się tym zagadnieniem, ale też wskazujące na zasadność podjęcia tematu kompleksowo. Nie budzi już żadnych wątpliwości, że w świetle orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości UE oraz sądów polskich zdecydowana większość kredytów konstrukcyjnie odwołujących się do walut obcych dotknięta jest wadą prawną w postaci postanowień przeliczeniowych. Nie ma już chyba banku, który nie byłby otwarty na kwestię ugodowego zakończenia sporu o umowę trwającego lub potencjalnego. Różnice występują w warunkach, na których banki zdecydowałyby się na zawarcie ugody. Może zatem rozwiązaniem kompromisowym byłoby uchwalenie ustawy uwzględniającej krajowy i wspólnotowy dorobek orzeczniczy, szanującej prawa konsumenta, lecz zapewniającej mu alternatywną drogę do dochodzenia ochrony praw, ale i dostrzegającej wolę banków ugodowego uregulowania sytuacji? Według różnych statystyk, kredytów indeksowanych i denominowanych udzielono do mniej więcej 2011 r. nawet ok. 700 tys. Praktyka pokazuje, że coraz większy odsetek spraw to te dotyczące kredytobiorców, którzy swoje kredyty już spłacili, a którym to prawa do poszukiwania sprawiedliwości nie sposób rzecz jasna odmówić. Choć należy docenić podejmowane próby wzmocnienia kadrowego Wydziału XXVIII, to może warto również rozważyć rozwiązanie podnoszące do rangi ustawowej kwestię polubownego załatwienia spraw walutowych kredytów konsumenckich. Które wprowadza ex lege brzegowe warunki ugodowych akceptowanych przez większość banków rozwiązań- odnotowano. Całość tekstu- na siódmej stronie dodatku.
(Źródło: „Rzeczpospolita”– 24.04.2024.).
W „Rz” czytamy również: „Wyścig po wsparcie dla HoReCa”. Za niespełna dwa tygodnie rusza nabór wniosków o wsparcie w wyczekiwanym konkursie dla przedsiębiorców z branży hotelarskiej, gastronomii, turystyki i kultury. Eksperci radzą, by się spieszyć, bo pieniędzy nie starczy dla wszystkich. Po tym, jak na początku kwietnia Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości ogłosiła zasady konkursu, w ramach którego przedsiębiorcy z branż najbardziej poszkodowanych w okresie pandemii Covid-19 będą mogli się ubiegać o dodatkowe wsparcie z unijnych pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, nastąpił wysyp ofert ze wsparciem starań o pozyskanie tych środków. Firmy doradcze, wyspecjalizowane w pozyskiwaniu pieniędzy z funduszy unijnych, na wyścigi oferują „kompleksowe wsparcie, od przygotowania wniosku aż do jego rozliczenia”. Przekonują, że warto się pospieszyć, bo choć pula konkursowa sięga niemal 1,2 mld zł, to chętnych może być tak dużo, że przy wsparciu do 540 tys. zł na jedną firmę pieniędzy dla wszystkich może po prostu zabraknąć. Według badań Polskiego Funduszu Rozwoju i Polskiego Instytutu Ekonomicznego spadki przychodów wywołane nadejściem pandemii w 2020 r. dotknęły ponad 60 proc. przedsiębiorstw. Co czwarta firma miała trudności z regulowaniem zobowiązań, a 30 proc. z wyegzekwowaniem należności. Ta sytuacja dotyczyła ogółu przedsiębiorstw, ale szczególnie ucierpiały firmy z branży hotelarsko- gastronomicznej, a także działające w obszarze turystyki i kultury. Właśnie w odpowiedzi na te problemy PARP ogłosiła uruchomienie długo wyczekiwanego programu wsparcia. Już od 6 maja przedsiębiorcy będą mogli składać wnioski o wsparcie na rozszerzenie lub zmianę profilu dotychczasowej działalności prowadzonej w sektorach takich jak hotelarstwo i gastronomia (HoReCa), turystyka, rekreacja czy kultura. Więcej szczegółów- na 20 stronie części ekonomicznej głównego wydania.
(Źródło: „Rzeczpospolita”– 24.04.2024.).
„Dziennik Gazeta Prawna” informuje natomiast: „Ryczałt od najmu. Sądy przeciw dyskryminacji małżeństw”. Rozliczając się z najmu za ubiegły rok, małżonkowie mogą, pod pewnymi warunkami, zapłacić tylko 8,5-proc. podatek od 200 tys. zł przychodów. Ci, którzy walczą z fiskusem o limit sprzed 2023 r., mają dużą szansę na wygraną. Niedawno wojewódzkie sądy administracyjne w Łodzi i Warszawie orzekły – w sumie w 14 wyrokach – że jeżeli małżonkowie nie mają wspólnego majątku, to także przed 2023 r. każdemu z nich przysługiwał limit 100 tys. zł. Innymi słowy, każdy z nich zaczynał płacić 12,5-proc. ryczałt ewidencjonowany dopiero od momentu, gdy jego przychody przekroczyły 100 tys. zł. Więcej szczegółów na łamach „DGP”.
(Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”– 24.04.2024.).
„DGP” zauważa też: „Mieszkaniowy rozłam w Koalicji 15 października. Rządowe dopłaty poróżniły koalicjantów”. W obozie władzy kurczy się grono zwolenników dopłat do kredytów mieszkaniowych. W kuluarowych rozmowach coraz częściej słychać: nie tędy droga. Jak wynika z badań Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w ciągu roku ceny nieruchomości wzrosły o od kilkunastu do kilkudziesięciu procent. W Warszawie za metr mieszkania trzeba zapłacić średnio 17,1 tys. zł, w Krakowie – 16 tys. zł, a w Trójmieście 14,9 tys. zł. Problem z dostępem do mieszkań zauważa rząd i zamierza go łagodzić dwutorowo. W Ministerstwie Rozwoju i Technologii powstają ustawy – jedna, wprowadzająca kredyt #naStart, i druga, wspierająca budowę tanich mieszkań na wynajem. Jak jednak słyszymy, w koalicji nie ma zgody co do przyjęcia rozwiązania dopłat do kredytów. Przeciwni są niektórzy politycy Polski 2050 i Lewicy. Po doświadczeniach z poprzednimi programami kredytowymi nikt nie powinien mieć wątpliwości, że jedyne, do czego się one przyczyniają, to wzrost cen – mówi wiceszefowa komisji infrastruktury Paulina Matysiak (Lewica Razem). Podobnego zdania są także Polacy. Według sondażu United Surveys dla „DGP” i RMF FM respondenci częściej deklarują poparcie dla inwestycji w rozwój mieszkań na tani wynajem (45 proc.) niż dla dopłat do rat kredytów (29 proc.). Koalicyjna polityka mieszkaniowa napotkała dwie rafy. Pierwszą są spory o to, czy państwo powinno dopłacać do kredytów. Druga to odejście z ministerstwa polityków odpowiedzialnych za mieszkalnictwo- odnotowano.
(Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”– 24.04.2024.).
„DGP” informuje też: „Nadchodzi rewolucja w segregacji śmieci. Nowe zasady budzą wątpliwości”. 1 stycznia 2025 roku mają wejść w życie nowe przepisy, które związane będą z segregacją odpadów budowlanych i rozbiórkowych. Wątpliwości dotyczą tego, kto ma ich dokonywać i gdzie. Nie jest bowiem jasno zaznaczone, czy selekcja ma się odbywać u źródła, czyli w miejscu budowy lub remontu. Zgodnie z dodanym do ustawy art. 101a ust. 1 surowce będą dzielone nie „klasycznie”, jak do tej pory, czyli na papier, szkło, plastik oraz metal, lecz na 6 nowych frakcji. „Odpady budowlane i rozbiórkowe zbiera się oraz odbiera selektywnie, z podziałem co najmniej na: drewno, metale, szkło, tworzywa sztuczne, gips, odpady mineralne, w tym beton, cegłę, płytki i materiały ceramiczne oraz kamienie” – stanowi ust. 1. Wątpliwości wzbudza to, czy odpady budowlane i rozbiórkowe mają być segregowane u źródła, czyli tam, gdzie mają miejsce prace. Ministerstwo Klimatu i Środowiska chce, by od tego odejść, a odpady mogły być przekazywane podmiotom, które są do tego uprawnione i mogą przeprowadzić odpowiednią segregację. Resort uważa, że po wprowadzeniu nowych przepisów możliwy byłby wzrost kosztów odbioru odpadów budowlanych i rozbiórkowych z miejsca prac, ponieważ już przy ich zbieraniu konieczna byłaby selekcja, a kontenerów musiałoby być więcej. To z kolei mogłoby sprawić, że rozwinąć by się mogła szara strefa gospodarowania tymi odpadami. Konsekwencją mogłyby być nielegalne, dzikie wysypiska czy porzucanie odpadów w miejscach do tego nieprzeznaczonych. Dlatego też ministerstwo chciałoby, aby segregacja odpadów nie była konieczna u źródła, a z miejsca budowy czy remontu mogłaby je odebrać firma do tego uprawniona.
(Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”– 24.04.2024.).
W „DGP” czytamy również: „Gminy podniosą ceny za wodę. Wzrost nie będzie wyższy niż 15 proc.”. To rady gmin mają zatwierdzać nowe taryfy opłat za wodę i ścieki, natomiast Wody Polskie będą interweniować, jeśli podwyżka sięgnie 15 proc. – proponuje Ministerstwo Infrastruktury. Konflikt samorządów i branży wodociągowo-kanalizacyjnej z Państwowym Gospodarstwem Wodnym Wody Polskie o opłaty toczy się od kilku lat. Ci pierwsi zarzucają regulatorowi arbitralne blokowanie podwyżek, które wynikają z rosnących kosztów spółek. Natomiast Wody Polskie odpowiadają, że do ich kompetencji należy ocena zasadności tych kosztów. Poprzedni rząd nie ukrywał, że w ten sposób chce stać na straży niskich cen wody dla mieszkańców. Po zmianie władzy samorządy wskazywały kwestię odebrania Wodom Polskim kompetencji do zatwierdzania taryf jako jeden z priorytetów. Teraz resort infrastruktury chce częściowo wrócić do sytuacji sprzed grudnia 2017 r., kiedy była to wyłączna kompetencja rad gmin. Wody Polskie miałyby interweniować tylko w sytuacji, w której taryfy byłyby wyższe o co najmniej 15 proc. w odniesieniu do średniej ceny za wodę i odprowadzanie ścieków w regionie.
(Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”– 24.04.2024.).