Środa, 18 kwietnia 2018

Powstanie osiedle, jeśli będą szkoła i przedszkole, Rzeczpospolita
Dla PIT spółdzielcze prawo jak własność, Rzeczpospolita
Szybka amortyzacja nie dla spółdzielców, Rzeczpospolita
Pułapki w elektronicznych zamówieniach publicznych, Rzeczpospolita
Rzecznik broni (byłych) spółdzielców, Dziennik Gazeta Prawna
Nie każdy może wstrzymać zasiedzenie, Dziennik Gazeta Prawna
Rewitalizacja nie porwała gmin, Dziennik Gazeta Prawna
Miliony utopione za zgodą samorządów? Nie pozwolimy na to, Dziennik Gazeta Prawna
Mogą stracić legalnie kupione domy. Oburzyły ich jeszcze słowa posła, Głos Szczeciński

Więcej poniżej.

 

"Prawo co dnia" w "Rzeczpospolitej" odnotowuje: "Powstanie osiedle, jeśli będą szkoła i przedszkole". Władze lokalne, a nie wojewodowie, zdecydują, pod jakim warunkiem budowane będą bloki. Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju ugina się pod krytycznymi uwagami. Projekt specustawy mieszkaniowej przechodzi gruntowny lifting. Władze miasta, a nie wojewodowie, będą wydawać decyzje lokalizacyjne zezwalające na budowę budynków wielorodzinnych- zapowiada Artur Soboń, wiceminister rozwoju. Będą mogły również ustalać swoje własne, ostrzejsze standardy, które musi spełnić inwestycja, by taką decyzję otrzymać. Projekt specustawy mieszkaniowej wprowadza uproszczoną ścieżkę zmiany przeznaczenia gruntów na terenie miast pod budownictwo wielorodzinne. W pierwotnej wersji decyzje w tej sprawie mieli wydawać wojewodowie, a wcześniej swoją opinię dla nieruchomości objętych miejscowym planem rady miast. Tam, gdzie planów nie ma, mieli to robić burmistrzowie (prezydenci miast). Teraz będzie inaczej. Decyzję o przeznaczeniu danej działki pod inwestycję mieszkaniową w formie uchwały podejmą rady miast. W tym celu mają stosować standardy urbanizacyjne przewidziane w projekcie, takie jak dostęp do drogi publicznej, komunikacji. miejskiej, szkół i przedszkoli. Będą mogły też ustalać własne kryteria. Specustawa mieszkaniowa ma obowiązywać tylko przez dziesięć lat. Do tej pory takiego ograniczenia w projekcie nie było. Więcej szczegółów- na 13 stronie głównego wydania.

(Źródło: "Rzeczpospolita"- 18.04.2018.).

 

"Prawo co dnia" informuje też: "Dla PIT spółdzielcze prawo jak własność". Ustanowienie spółdzielczego własnościowego prawa do mieszkania na długo przed uzyskaniem jego pełnej własności wyklucza stosowanie indywidualnej stawki amortyzacji. NSA oddalił skargę kasacyjną podatnika, który był w sporze z fiskusem o indywidualną stawkę amortyzacji w PIT. We wniosku o interpretację wskazał, że w 2007 r. wraz z żoną podpisali ze spółdzielnią umowę o ustanowieniu spółdzielczego własnościowego prawa do mieszkania i miejsca postojowego. Po wykonaniu prac wykończeniowych w mieszkaniu zamieszkali w nim. W marcu 2014 r. stali się jego pełnymi właścicielami (odrębna własność). Podatnik tłumaczył, że w wyniku zmiany sytuacji życiowej postanowili z żoną wynająć lokum. Po przeprowadzeniu niezbędnych prac remontowych mieszkanie zostało wynajęte, a przychody z tego małżonkowie opodatkowują na zasadach ogólnych według skali podatkowej. Z wniosku wynikało, że chcieliby założyć ewidencję środka trwałego, wprowadzić do niej wynajęte mieszkanie i amortyzować je przy zastosowaniu indywidualnej stawki amortyzacji. Więcej szczegółów- na 16 stronie głównego wydania.

(Źródło: "Rzeczpospolita"- 18.04.2018.).

 

"Dziennik Gazeta Prawna" zauważa też: "Szybka amortyzacja nie dla spółdzielców". Podatnik może stosować indywidualną stawkę amortyzacyjną tylko, jeśli mieszkanie było wykorzystywane przez 60 miesięcy przez kogoś innego, zanim on sam je nabył- orzekł NSA. Zasadniczo podatnik może amortyzować środek trwały według indywidualnej stawki, jeśli spełni określone w przepisach warunki. Jednym z nich jest, aby rzecz była używana przez co najmniej 60 miesięcy przed jej nabyciem przez podatnika. Dyrektor Izby Skarbowej w Poznaniu uznał jednak, że indywidualna amortyzacja małżonkom nie przysługuje. Stwierdził, że nabyli mieszkanie już z chwilą ustanowienia spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu, a nie odrębnej własności. Ponadto mieszkanie kupili bezpośrednio od spółdzielni, a więc- jak stwierdził fiskus- nie było ono wcześniej używane. Szczegóły- na trzeciej stronie głównej wkładki prawnej.

(Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"- 18.04.2018.).

 

"Prawo co dnia" w "Rzeczpospolitej" rozmawia natomiast z Anną Serpiną- Forkasiewicz, prawnikiem, z doświadczeniem w obszarze zamówień publicznych. W tekście "Pułapki w elektronicznych zamówieniach publicznych" czytamy: 18 kwietnia wchodzi w życie pierwszy etap elektronizacji zamówień publicznych. Art. 15 ust. 2 nowelizacji ustawy z 22 czerwca 2016 r.- Prawo zamówień publicznych wprowadza konieczność przesyłania w postępowaniu powyżej progu unijnego (odpowiednio 144 tys. euro lub 221 tys. euro dla usług lub dostaw) jednolitego europejskiego dokumentu zamówienia (JEDZ) w formie elektronicznej i za pośrednictwem środka komunikacji elektronicznej. Obowiązuje on dla zamówień, które zostaną wszczęte od 18 kwietnia. Zmiana dotyczy wszystkich instytucji publicznych dystrybuujących środki z budżetu państwa lub samorządowe. Razem ok. 15 tys. podmiotów i ok. 2 mln potencjalnych wykonawców. Z danych Urzędu Zamówień Publicznych wynika, że rocznie publikowanych jest ok. 4 tys. takich postępowań. Według UZP zaszyfrowany JEDZ można przesłać pocztą elektroniczną, a hasło napisać na ofercie papierowej, bo w okresie przejściowym oferta będzie papierowa, i złożyć ją u zamawiającego. W opinii ekspertów to nie jest zgodne z przepisami. Dalej czytamy: UZP oświadczył, że w październiku być może zostanie oddany miniportal zamówień, który zapewni w minimalnym stopniu komunikację między zamawiającym a wykonawcą. Nie wyłoniono jeszcze wykonawcy. Nie wiadomo, czy "minirozwiązania", wprowadzane na szybko jako system centralny, nadają się do prowadzenia najważniejszych, najbardziej skomplikowanych i wartościowych postępowań w państwie. Więcej szczegółów- na 15 stronie głównego wydania.

(Źródło: "Rzeczpospolita"- 18.04.2018.).

 

"Dziennik Gazeta Prawna" informuje z kolei: "Rzecznik broni (byłych) spółdzielców". Po tekście "Błąd w ustawie może pozbawić dachu nad głową" Adam Bodnar wystąpił do ministra infrastruktury z kolejną prośbą o uregulowanie sytuacji prawnej osób zajmujących lokale spółdzielcze na gruntach nienależących do spółdzielni. Apeluje też o szybką nowelizację, by naprawić błąd. W niedawnej nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych ustawodawca stwierdził, że członkostwo spółdzielni tracą wszyscy, którym nie przysługuje spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu, spółdzielcze własnościowe prawo, prawo odrębnej własności czy roszczenie o ustanowienie prawa odrębnej własności lokalu lub roszczenie o ustanowienie spółdzielczego lokatorskiego prawa do lokalu. To teoretycznie dobra zmiana. Rzecz w tym, że około pół miliona Polaków nadal ma jedynie roszczenie o ustanowienie spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu, gdyż zamieszkują lokale znajdujące się na gruntach nienależących do spółdzielni. W świetle prawa więc ustawodawca przesądził, że kilkaset tysięcy osób traci członkostwo w spółdzielni. "Zachodzi realna obawa, iż wykreślenie tych osób z rejestru członków spółdzielni, spowoduje odebranie przysługujących im uprawnień. Zostaną one pozbawione wpływu na funkcjonowanie spółdzielni i współdecydowanie o jej działalności, np. odnoszących się do zarządzania majątkiem, dostępu do dokumentów, uprawnienia do żądania przedstawienia przez spółdzielnię kalkulacji wysokości opłat, itp."- wskazuje RPO w piśmie do ministra infrastruktury. I dodaje, że sytuacja, w której grupa obywateli- bez własnej winy- pozbawiana jest przysługujących im uprawnień, narusza zasadę zaufania obywateli do państwa i stanowionego prawa- czytamy na czwartej stronie głównej wkładki prawnej.

(Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"- 18.04.2018.).

 

"DGP" zamieszcza również tekst: "Nie każdy może wstrzymać zasiedzenie". Pozew złożony przeciwko posiadaczowi gruntu przez osobę, która nie jest jego właścicielem, nie przerywa biegu zasiedzenia- stwierdził siedmioosobowy skład SN w podjętej wczoraj uchwale. Rozstrzygnięcie zapadło na kanwie sporu o warszawską nieruchomość między spadkobiercami byłej właścicielki a władzami miasta. Działka była formalnie objęta dekretem Bieruta, ale za PRL ratusz nie zrobił z niej żadnego użytku. Po wojnie pozostawała więc w rękach dotychczasowej właścicielki. Kiedy kobieta zmarła w 1958 r., schedę przejęła po niej na mocy testamentu trójka spadkobierców. Po dokonaniu nieformalnego podziału działki każdy z nich objął w posiadanie swoją część. Po wielu latach swobodnego korzystania z gruntów, w 1991 r. upomniały się o nie nowe władze miasta, oddając je w użytkowanie wieczyste stowarzyszeniu- pod budowę szpitala. W proteście przeciwko przejęciu działki na cele publiczne główny spadkobierca zablokował wstęp na nią geodetom, uniemożliwiając przygotowanie placu budowy. Od tego momentu zaczyna się skomplikowana, wielowątkowa batalia sądowa, która trwa do dziś. Więcej szczegółów- na szóstej stronie głównej wkładki prawnej.

(Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"- 18.04.2018.).

 

"DGP" w innym miejscu zauważa: "Rewitalizacja nie porwała gmin". Cztery regiony nie wydały nawet złotówki na projekty rewitalizacyjne w ramach programów operacyjnych. Jeśli samorządy nie wezmą się do pracy, szansa, że odnowią zdegradowane obszary, zmaleje do zera. Od listopada 2015 r. w Polsce obowiązuje ustawa o rewitalizacji. Określa ona m.in. sposób wyznaczania obszarów zdegradowanych, zasady konsultacji społecznych, zakres i procedurę uchwalania gminnego programu rewitalizacji (GPR) czy wreszcie wprowadza narzędzia wspierające samorządy, takie jak np. specjalna strefa rewitalizacji. Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju przygotowało właśnie ocenę funkcjonowania tych przepisów. Wynika z niej, że jeszcze w 2015 r. uchwalonych programów rewitalizacji było zaledwie 59. Rok później- już 344. Sukces? Średni, biorąc pod uwagę, że to zaledwie ok. 14 proc. wszystkich gmin. Jeszcze gorzej sprawa wygląda, gdyby wziąć pod uwagę tylko te gminy, które przyjęły programy zgodnie z ustawą, a tych jest zaledwie 65. Kolejne dane ministerstwa- tym razem natury finansowej- również nie napawają optymizmem. Szacunkowy budżet na rewitalizacyjne projekty infrastrukturalne w ramach unijnych regionalnych programów operacyjnych (RPO) wynosi 5 mld zł. To niewiele, zważywszy że koszt tego typu działań prowadzonych w samej Warszawie wyceniany jest na 1,7 mld zł. Mimo to aż w czterech regionach (kujawsko- pomorskie, podlaskie, podkarpackie, zachodniopomorskie) nie wykorzystano ani złotówki- czytamy. Więcej szczegółów- na siódmej stronie głównej wkładki prawnej.

(Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"- 18.04.2018.).

 

"DGP" zamieszcza również rozmowę z Markiem Gróbarczykiem, ministrem gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej nadzorującym Państwowe Gospodarstwo Wodne "Wody Polskie". W tekście "Miliony utopione za zgodą samorządów? Nie pozwolimy na to" czytamy: Nikt nie jest w stanie dziś powiedzieć, ile przeciętnie wynosi opłata za wodę. Planujemy wyliczyć średnią stawkę, która będzie wartością poglądową. Stołeczna spółka komunalna planuje zrezygnować w ciągu najbliższych trzech lat z ponad 236 mln zł zarobku. Według rozmówcy "DGP" to może świadczyć o wielkich nadużyciach, na które przyzwalały w poprzednich latach władze Warszawy. A przykład stolicy pokazuje, że gospodarowanie wodą pozostawia wiele do życzenia i było do tej pory poza jakąkolwiek kontrolą. W innym miejscu minister gospodarki mocnej zauważa: Nie kryjemy, że zależy nam na zablokowaniu podwyżek cen wody i ustaleniu ich na rozsądnym, średnim poziomie. Widzimy bowiem ogromne dysproporcje w skali kraju. Uważam, że rozstrzał od 1,5 zł do 60 zł za metr sześcienny wody to zdecydowanie za dużo. Rzecz w tym, że w wielu przypadkach nie ma żadnych ekonomicznych podstaw do tak wysokich stawek. Będziemy chcieli je jakoś zunifikować, starając się zlikwidować skrajności. Pełny tekst rozmowy- na dziewiątej stronie głównej wkładki prawnej.

(Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"- 18.04.2018.).

 

"Głos Szczeciński" wraca do sprawy w tekście: "Mogą stracić legalnie kupione domy. Oburzyły ich jeszcze słowa posła". To, co dzieje się z legalnie kupionymi mieszkaniami i domami w Międzyzdrojach, poseł Leszek Dobrzyński z PiS porównuje do reprywatyzacji warszawskiej. Słowa te oburzyły obecnych właścicieli. Chodzi o domy i mieszkania jakie sądownie chce odebrać obecnym właścicielom spółka Fundusz Wczasów Pracowniczych. Chce wpisać siebie jako właściciela w księgach wieczystych. Poseł Dobrzyński twierdzi, że wada prawna w tej sprawie nastąpiła za czasów PRL i mienie po FWP zostało bezprawnie przekazane tylko jednemu związkowi zawodowemu- OPZZ. Więcej szczegółów- na trzeciej stronie "Głosu".

(Źródło: "Głos Szczeciński"- 18.04.2018.).

 

Zobacz również